Jutro przyjść muszę wcześniej do szkoły. Nie, nikt nie uzna tego za nadgodziny. Nikt mi za to nie zapłaci. Tak, jak i za przygotowywanie po godzinach swoich lekcji choćby wystawy prac moich uczniów. Za to dziś nasłuchałam się w sklepie Auchan jak ciężko ma pani kasjerka, bo musi pracować a nikt jej za nadgodziny nie płaci. Pomyślałam tylko, iż czasami może niedobrze, że człowiek młodo wygląda, bo wychodzi na to, iż jako przedstawicielka młodej elity intelektualnej pozwalamy sobie na zakupy w niedzielny wieczór. Tak, pozwalam, gdyż w tygodniu nie mam ani chęci ani czasu na jazdę miejskimi środkami komunikacji i ściskania się z ludźmi i zakupami zrobiony na cały tydzień i nie tylko. Tak czy siak, pani była bardzo oburzona, że ludzie robią zakupy. Korciło mnie, by powiedzieć, że nieraz wracałam o 2.00 bądź 3.00 w nocy ze zmiany, kiedy pracowałam jako sprzątaczka w jednej z poznańskich giełd, gdyż chciałam uzbierać na meble do mieszkania i wakacje. Chyba jestem reprezentantką elity chodząc na zakupy w niedzielę...
A dziś notatka o agresji rodzeństwa... Muszę być jutro w szkole wcześniej, gdyż czeka mnie rozmowa z wychowawczynią jednej z dziewczynek w klasie pierwszej... Dziewczynka - bardzo zdolna, choć sprawiała mi ogromne problemy wychowawcze w zeszłym semestrze (wchodziła na stoły w klasie, przeszkadzała w zajęciach), przeszła największą zmianę. Po trzech tygodniach zajęć, udało mi się zintegrować grupę dzieci klas I i II, omówić kodeks etyczny obowiązujący na lekcji etyki i zachowania, które wydają się dzieciom dobre i chciałyby na tychże lekcjach propagować. Dziewczynka zmieniła się w stopniu, który przeszedł moje oczekiwania wobec niej. Pomagała młodszym i słabszym uczniom w nauce, pomagała sprzątać młodszym uczniom i zaangażowała się w życie grupy. Byłam z niej dumna. Chciałam postawić jej na koniec roku ocenę celującą... Chciałam. Dlaczego już nie chcę? Bo nie mogę. W drugim semestrze powiedziała mi, że chciałaby chodzić na etykę, ale w poniedziałki ma tenis stołowy, na który również chce uczęszczać, zaś mama powiedziała jej, że przecież nie ma żadnego problemu, jak będzie sobie przychodziła raz w tygodniu na zajęcia etyki, bo przecież córka chce grać w tenis stołowy. Cóż, poprosiłam tylko o pisemną informację od matki dziewczynki, ale nigdy nie ujrzałam jej na oczy. Od prawie dwóch miesięcy dziewczynki nie widziałam na zajęciach, tak jak jej starszego o trzy lata brata, uczęszczającego do klasy czwartej w tej samej szkole. W między czasie interweniowałam u Pana Dyrektora z problemem nieobecności kilku uczniów. W przeciągu kilku tygodni sprawa wyjaśniła się pozytywnie wobec wszystkich, oprócz rodzeństwa... do minionej środy. Dzieci na zajęcia etyki w klasach I-III zawsze "zbieram" z różnych miejsc: sali zabaw, podwórka, świetlicy, sali klasowej. W środę część dzieci odebrałam z podwórka szkolnego i z sali klasowej. I wszystko przebiegłoby jak zwykle gdyby nie pewna sytuacja. Dziewczynka, której nie widziałam już drugi miesiąc, stwierdziła, że chciałaby pójść na etykę, ale nie dziś. Dziś odbiera ją ze szkoły brat. Opiekunka świetlicy, zadzwoniła do mamy dziewczynki, by poinformować ją o braku chęci uczestnictwa jej córki w zajęciach etyki. Usłyszałyśmy wtedy od uczennicy, że mama "nie odbiera telefonu od nieznanych jej numerów telefonów, a tata nie odbiera w ogóle". Po czym stwierdziła, że z etyki nie wystawia się ocen i zajęła się koleżankami. Opiekunka wysłała ją, mimo jej sprzeciwu na zajęcia etyki. Z płaczem i złością, trafiła do mnie na zajęcia, podczas których okazało się, że brat ją odbiera zaraz po swoich lekcjach i nie ma zamiaru na nią czekać. A ona wolałaby pobawić się tu i teraz na podwórku, bo w domu brat nie pozwala jej wyjść do koleżanek. Usłyszałam, że ma zaraz po lekcjach wrócić z nim do domu inaczej ją bije. I tak płakała do końca lekcji. Brat faktycznie ją odebrał. We mnie zaś kipiało. Bo jej brata nie widziałam również od dwóch miesięcy na swoich zajęciach. Raz w tygodniu miał nie chodzić na lekcje etyki, gdyż podobno w tym czasie miał treningi piłki nożnej. Ok. Stwierdziłam, nie mój biznes. O całej sprawie poinformowałam tylko Dyrektora, że są dzieci, które nie uczęszczają dwa razy w tygodniu na zajęcia, choć nie dostałam żadnej pisemnej informacji od rodziców dzieci. Prosiłam zatem o kontakt z rodzicami podczas zebrań. Nie pojawili się. Prosiłam wychowawcę chłopca, by skontaktował się z jego rodzicami za pomocą e-dziennika. Nie przyniosło to oczekiwanych rezultatów. Rodziców ani widu ani słychu. Po środowych zajęciach, gdy wyszło na jaw, że brat bije siostrę, ubodło mnie coś jeszcze. Dziewczynka stwierdziła, że lekcje etyki dla niej i dla brata są nudne (podczas gdy dotychczas zawsze na nie uczęszczała, choć oboje nie chodzą na religię, którą również uważają za nudną). Było parę ciekawych lekcji. Tyle. Stwierdziłam, że przecież nie musieli uczęszczać na te zajęcia - wystarczyłaby tylko informacja pisemna złożona przez rodzica w sekretariacie. I dziewczynka rozpłakała się jeszcze bardziej. Otóż, rodzice myślą, że ona i brat chodzą na zajęcia etyki. Matka wraca tylko późno do domu (ok.19.00), o ojcu usłyszałam, że nie odbiera telefonów od nieznanych mu numerów. Wniosek nasuwał się sam... Zwłaszcza, że wracając po swoich lekcjach do domu widywałam jej starszego brata jeżdżącego np. z kolegami, rowerami po osiedlu nieopodal szkoły. Byłam zła. Rozgoryczona również. Zgłosiłam całą sytuację Dyrektorowi. Jest mi tylko przykro, że rodzice dla pieniędzy zaniedbują własne dzieci, które w tym czasie pozostawione są same sobie. Zła, że nikt nie chce im wytłumaczyć, że kłamstwo ma krótkie nogi. Zła na brak zainteresowania rodziców własnymi dziećmi. Przerażona biciem siostry. Przerażona brakiem odpowiedzialności. Jutro czeka mnie rozmowa z wychowawcą dziewczynki. Rodzice, szanujcie własne dzieci. Zarobione pieniądze dzieci nie zwrócą. Nigdy.